Nie jestem w stanie nadążyć za wszystkimi filmami jakie wychodzą do kin. Mam jeszcze do obejrzenia tysiąc innych w swoim spokojnym domowym zaciszu. Jednak jak dowiedziałem się, że „Wszystko wszędzie naraz” zdobyło aż siedem Oscarów, to tego samego dnia pobiegłem do kina. Pomimo tego, że wcześniej obejrzałem takie tytuły jak „Wieloryb” czy „Aftersun”, które również były nominowane do Oscara w poszczególnych kategoriach, to tak z tegorocznego faworyta Akademii wyszedłem zawiedziony z seansu.
Nie lubię tego robić, ale inaczej się nie da. Muszę uchylić trochę tajemnicy o czym jest fabuła. Jeśli zdarzyło wam się obejrzeć takie filmy jak „Player One” Stevena Spielberga lub „Incepcję” Christophera Nolana, to oglądając „Wszystko wszędzie naraz” nie zastanawiajcie się nad pierwszymi skojarzeniami. Ciężko jest mi stwierdzić, że scenariusz był świeży, oryginalny. Oczywiście nie znalazłem twardych dowodów na to, że Dan Kwan oraz Daniel Scheinert inspirowali się wyżej wymienionymi utworami. W ich filmie znalazł się również taki drobiazg jak nawiązanie do „2001: Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka. Spodobało mi się to o wiele bardziej niż przekombinowany montaż.
Szybko beznadziejnie naraz…
Nie jest niczym złym aby w kinematografii stosować efekciarskie tricki montażowe. Głównie przez takie zabiegi w pamięci zapadł mi „Requiem dla snu” Darrena Aronofsky’ego. W tym cenionym przez wielu krytyków oraz widzów filmie sceny zażywania leków przez Sarę Goldfarb były zmontowane bardzo dynamicznie i nienachalnie. Powtarzały się one w dużym odstępie czasu, a nie co chwile. Zdaję sobie sprawę, że zdecydowana większość widzów nowego pokolenia mogła nie widzieć filmu Aronofsky’ego, dlatego przytoczę jeszcze jeden utwór pt. „Baby Driver” Edgara Wrighta. Dzieło jak dla mnie rewolucyjne na ówczesny okres czasu, a także bardzo pomysłowe. Nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia w 2017 roku, jak montaż pełnometrażowego filmu prosto pod wyselekcjonowaną przez twórców muzykę. Pojawiał się nie raz na ustach moich wykładowców. „Baby Drivera” obejrzałem z podziwu jeszcze kilka razy w wersji VOD na długo po premierze na wielkich ekranach. Nowoczesność, szybka akcja, kreatywny montaż – można to powiedzieć zarówno o filmie Wrighta jak i o „Wszystko wszędzie naraz”. Więc jaki mam problem? Wyobraźmy sobie, że teraz każdy film jaki wychodzi jest zmontowany jak, niektóre fragmenty „Requiem dla snu” lub jak „Baby Driver” – szybko, efekciarsko, nowocześnie. I właśnie na tym polega moja zagwozdka. Aronofsky, Wright i inni byli pierwsi i jedyni ze swoimi pomysłami. Są to filmy nie do podrobienia i nie do powielenia. „Wszystko wszędzie naraz” to według mnie próba inspiracji. Twórcy tego filmu przekroczyli bariery dobrego smaku, jeśli chodzi o zastosowanie nowoczesnego montażu rodem z TikToka. Film ma bardzo dużo cięć, tonę efektów generowanych komputerowo. Ogląda się go tak jakby ktoś połączył w jedną całość swoje miesięczne efekty nauki programu Adobe After Effects. To bardzo męczy widza i doskonale rozumiem dlaczego, niektórzy zdecydowali się opuścić sale kinową już po 45 minutach. W filmie można się bardzo pogubić nie tylko przez tragiczny montaż, ale również przez fabułę, która jest zlepkiem bijatyk i innych scen akcji. Już w połowie sensu zapomniałem o czym jest film.
TikTok, a kinematografia – podstawowe różnice
Filmowanie to nie TikTok albo TikTok to nie filmowanie. Sztuka filmowa polega na opowiadaniu historii, a wspomniana platforma społecznościowa na zastosowaniu sztuczek, które mają przykuć uwagę. Wszystko to w celu wydłużenia czasu oglądania, co jest korzystne dla danej platformy, nawet gdyby treści zamieszczane tam nie wynikały z potrzeby serca. W przypadku „Wszystko wszędzie naraz” miałem uczucie związane z manipulacją montażem, jakby scenarzyści wiedzieli, że będzie to nieudany film i wszystko położyli na montaż. I oczywiście jako twórca wideo wiem, że nieraz się tak robi np. w krótkometrażowych formach na potrzeby teledysków czy wspomnianego TikToka. Teraz już wiem, że podobny zabieg na pełnometrażowym filmie jest nie do oglądania. Przypomnę tylko, że film nie ma nawet 90 minut. Jest znacznie gorzej. Ma 140 minut. Uważam, że „Wszystko wszędzie naraz” jest nieudanym zabiegiem artystycznym.
Fot: A24